Jak na złość: po prostu wszystko szło nie tak. Kilkanaście godzin przed ceremonią strzeliło koło krawieckie w sukni, spodnie od garnituru w przymierzalni były ok, potem jakby się wydłużyły (chyba, że panowie młodzi mają tendencję do kurczenia się;)), fryzjerka uległa wypadkowi, trzeba było natychmiast znaleźć inną (Boże Ciało – nasza ślubna data – to dzień ustawowo wolny od pracy: sprawa skomplikowała się po stokroć), pogoda była nam absolutnie przeciwna : przywitały nas kłębiaste, czarne chmury, a termometr wskazywał ledwo 12 stopni (a jeszcze dzień wcześniej zmienialiśmy smak tortu: taka ilość czekolady, jaką zamówiliśmy, w tygodniu prawie 40-stopniowych upałów, nie dałaby rady wytrwać do godziny „0”), goście zaczęli się wykruszać etc.
Usiadłam do makijażu z myślą, ze chcę uciec, jak najdalej stąd (uciekająca panna młoda: to byłoby w naszym małym miasteczku coś!), że mam wszystkiego totalnie dość: każda sprawa zdawała się być zapięta na ostatni guzik, a tu trzask prask… Wtedy weszła Gosia. A razem z nią turbo spokój. Powiedziała, że pięknie wyglądam, a suknia to w ogóle magia. Pomyślałam: „chyba sobie żartuje, przecież miałam być inaczej uczesana, mina też średnio tęga”, a zaraz potem: „nie no. Ona się przecież zna, a ja Ją nie od dziś, żeby nie wyczuć ściemy!” Pochwaliła Natkę za ekstra make-up, sprawdziła, jak wygląda na klatce aparatu. Za nią wszedł Grzesiu: znowu komplementy i już wyciąga aparat, jak gdyby moment był tak idealny, że tylko fotki strzelać! A na krześle siedziałam nadąsana ja: bo przecież nie tak miało być! Raptem przybiegła moja mała, przebudzona, niespełna dwuletnia wówczas Polcia, przywitała ochoczo Gosię, po czym wskoczyła na moje kolana i wtuliła się z całych sił. Chwilę potem Grzesiu oznajmił, że jedzie już do Piotrka (mojego męża), po czym tak spojrzał na Gosię (rany, jak on spojrzał!), tak czule się z nią pożegnał, że, pomyślałam sobie natychmiast: „Zaraz, zaraz. Stop. Co ja w ogóle odwalam? Czy na serio ten tort, ta suknia, makijaż, kwiaty, samochód (o, zepsuł nam się w drodze na salę weselną tak a propos, ale gdyby nie ruszył, foto-mobile było w pogotowiu <3 :D ) - naprawdę o to w tym wszystkim chodzi? Czy fakt, że się wali i walić będzie pewnie nieraz, a my wciąż razem, silniejsi niż kiedykolwiek, z małym (wielkim) Szczęściem (teraz już dwoma ;) ) nie jest wystarczającym powodem do tego, by cieszyć się – szczególnie dziś – z tego, co mam, a mam kosmicznie wiele?!” ( no i masz : ryczę. :)
Zatem Gosia, Grzesiu - dzięki z całego serca! Kolejność równoważna: za Wasz ogromny profesjonalizm, obłędne zdjęcia, które w namacalny sposób przenoszą nas do tego niezwykłego dnia, do tamtych chwil, myśli, wzruszeń (szczególnie, że nie wszyscy bohaterowie ślubnych fotografii nadal są wśród nas, a Wy zapisaliście ich takimi, jakich chcemy pamiętać: SZCZĘŚLIWYMI), za to, jak pięknymi jesteście ludźmi, za całe serce, zaangażowanie, pasję (…) i że gdyby nie Wy… :)
Jeśli powiem, że Gosia i Grzesiu uratowali nasz ślub, to nie przesadzę! Podjęcie decyzji o współpracy podczas tego „jednego, wymarzonego, jakże wyczekiwanego dnia” było oczywiste: spotkaliśmy się z ich dziełami (tak! To istne dzieła sztuki!) już wcześniej, podziwialiśmy ich pracę z różnej, również zawodowej perspektywy, Gosia i Grześ towarzyszyli nam ponadto w sesji brzuszkowej, kilka chwil przed narodzinami naszej córeczki, dlatego doskonale wiedzieliśmy, co robimy :) Niemniej to, co zadziało się potem, przeszło, zwłaszcza moje, oczekiwania!
Dream Team:
Miejsce wesela: Pałac Tarce
Ceremonia: Sanktuarium Matki Bożej Pocieszenia w Borku Wielkopolskim
Make - up: Natalia Charłan
Muzyka – Boogie Band
Bukiet - Kwiaty i Miut
Sukienki – projekt własny, wykonanie: Estilo
Buty: Venezia
Auto: slubnymercedes.pl
Tort: Cukiernia Łyskawa
Zobaczcie też koniecznie sesje rodzinne Moniki i Piotrka <3
Comments